top of page

Zawodowo

Jestem lekarzem weterynarii i prawdopodobnie w swoim życiu nic tak dobrze, jak leczył zwierzęta, robił nie będę. Zawód lekarza weterynarii daje jednak ogromny wachlarz możliwości realizowania swoich pasji. Zachęcam młodych ludzi, którym bliskie jest niesienie pomocy do wyboru weterynarii jako drogi zawodowej. Chętnych zapraszam do współpracy - czeka na nas wiele niespodzianek i wyzwań, jak choćby te zamieszczone poniżej. W miarę wolnego czasu będę je uzupełniał. Czy ktoś z Państwa chciałby być lekarzem weterynarii? Czy Ty, drogi Czytelniku, chciałbyś badać, diagnozować, podejmować decyzje i wybierać najlepszy sposób leczenia? A może chciałbyś karmić małe jeże, lub sowę... albo chwytać młode dziczki gołymi rękami, albo patrzeć jak dorastają młode wiewiórki - stają się samodzielne i skaczą po pobliskich drzewach... Zapraszam, zapraszam, zapraszam - pracy jest tak wiele, że starczy dla wszystkich.

Gabinet weterynaryjny

czyli jak leczę psy koty i fretki

Źle jest będąc lekarzem weterynarii mysleć (" Ha! Dzięki mnie kocie żyjesz!"). Lepiej jest pomyśleć ("Cieszę się kocie, że nam sie udało: tobie wyzdrowieć, a mnie towarzyszyć ci w tej trudnej niekiedy drodze, przy okazji nie robiąc ci krzywdy"). Rzeczywistość jakże często przekłuwa nasz balon z napisem "Wiem co robić !" i ten drugi sposób myślenia łatwiej pozwala znieść porażkę. Dla mnie Medycyna, zarówno w odniesieniu do zwierząt, jak i ludzi, bardziej przypomina smarowanie skomplikowanego, choć skrzypiącego mechanizmu, gdzie sztuką jest wiedzieć, w którym miejscu upuścić zbawienną kroplę oliwy, niż copperfieldowskie klaśnięcie w ręce z okrzykiem "TAA DAMM! Zrobione!". W miejscu gdzie medycyna przestaje być tajemnicą, staje się sztuką  Idź dalej...

Ośrodek rehabilitacji zwierząt nieudomowionych

czyli szansa na powrót do natury dla "dzikusów""

To sinoniebieskie zdjęcie powyżej zrobione było w Bieszczadach ze szczytu Połoniny Wetlińskiej. To miejsce kojarzy mi się z marzeniem i  zrealizowanym planem. Dokumentuje zdolność człowieka do dokonania czegoś, co wydaje się mgliste i niemalże nieosiągalne. Ośrodek rehabilitacji zwierząt też jest moim marzeniem, marzeniem na dziś.  Dziś Połoniny zdobyte, Bieszczady leżą u mych stóp! Jutro, wierzę,  moje marzenie o ośrodku, które od dawna stało się celem, ziści się dzięki wytrwałej pracy, choć na razie wygląda mgliście szaro i niemalże niewykonalnie. Idź dalej...

Interwencje weterynaryjne

czyli jak złapać zwierzę zanim sobie, lub komuś zrobi coś złego

 

Istnieje wiele sytuacji, w których nie pozostaje nic innego jak tylko schwytać zwierzę, by umieścić je w bezpiecznym miejscu do czasu podjęcia decyzji co z nim dalej zrobić. Dotyczy to zarówno agresywnych psów, czy dzików, chorego zdziczałego kota, czy zabłąkanego łosia w przydomowym jabłkowym sadzie. Odradzam brawurowe akcje ratunkowe, gdyż brawura jest najczęściej towarzyszką głupców, a gdzieś niedaleko niej kręci się jej dziecko - wypadek. Większość z nas kierując się wpółczuciem jakby traci instynkt samozachowawczy. Niewielu z nas potrafi sobie wyobrazić, jak wielką krzywdę może wyrządzić człowiekowi chory bezdomny  kotek, albo potrącona kuna czy lisek - pokąsanie niesie ryzyko zarażenia wściekllizną. Mało kto wie, że ratując ranną czaplę bardzo szybko  można stracić oko, a małe dziczki w środku zimy (luty) najczęściej nie są porzucone przez ich mamusię. Jeszcze mniej osób wie, że przewożenie rannego bobra w samochodzie osobowym na kocyku zazwyczaj kończy sie odgryzionym palcem, a w najlepszym wypadku paskudnym rozszarpaniem łydki. Moi drodzy, te zwierzęta nie oczekują pomocy od człowieka, ba! traktują go jako największe zagrożenie. O ile nie sa nieprzytomne, bedą bronić  się przed nami aż do całkowitego wyczerpania i śmierci albo, o ile to możłiwe, skutecznej ucieczki. Efekt nieprofesjonalnego chwytania jest zazwyczaj taki, że po oddaniu zwierzaka w ręce specjalisty niewiele można już zrobić, albo jest zwyczajnie za późno na pomoc. Bardzo Was prosze zatem o rozwagę w postępowaniu. Idź dalej...   
​.

Zwierzęta nieudomowione

czyli jak pomóc jeżowi, wiewiórce, małemu dzikowi czy łosiowi

Cóż, łatwo nie jest! Jak można pomóc zwierzakowi, który tego nie chce? Gdzie kończy się "niesienie pomocy" a zaczyna się udowadnianie światu, że ten zwierzak będzie żył dzięki moim staraniom! Ale jak żył? Dziki ptak bez skrzydła juz nigdy nie poleci. Inny - bez nogi - skazany na życie na jednej nodze do końca, bez możliwości podrapania się w głowę (no bo jak?). A sowa widząca na jedno oko? - Nic już nie upoluje! Skazana na dożywocie! Czy mamy moralne prawo zabraniać dzikim zwierzętom umrzeć tak, jak skończyli życie ich przodkowie, a następnie zostali skonsumowani przez inne gatunki, zamiast żyć w klatce na łasce i niełasce człowieka? Wyobraź sobie drogi Czytelniku, że uległeś wypadkowi. Przytomność odzyskujesz w ciasnym zaciemnionym pomieszczeniu na podłodze wyścielonej jakimiś trocinami i gazetami. Po chwili do pomieszczenia wchodzi pięciu przerażających, wielkich, łysych osobników szczerzących do ciebie zęby ( bo to chyba nie był uśmiech) i wydających dziwne dźwięki ( bo to chyba nie była mowa). Podają Ci na talerzu nadtrawione mięso, a gdy nie chcesz jeść, bez ceregieli czterech z nich chwyta Cię za kończyny, by uniemożliwić obronę, zaś piąty równie bezceremonialnie zawartość talerza pakuje Ci do gardła. Udało im się, więc znowu szczerzą zęby. A nazajutrz cóż... nie było toalety, więc był problem z wypróżnieniem...Pięciu wielkich łysych osobników nie karmiło Cię już nadtrawionym mięsem, za to zrobili Ci solidną, głęboką i nader nieprzyjemną lewatywę. Gdy im sie to udało, wyglądali na zadowolonych z siebie... Sytuacja nie do pozazdroszczenia - można ją dla udręczenia siebie  rozwijać do woli, chodzi jednak o to, by zawsze stawiać się w roli poszkodowanego i robić tylko TO, CO KONIECZNE, a nie co jest możliwe. Aby zmniejszyć cierpienie pacjentów nieudomowionych  trzeba być bardzo uważnym. Idź dalej...   

bottom of page